Kim był Joachim Marx? "To był taki harpagon, że jak obrońca się na nim powiesił, to on i tak biegł dalej"

To był taki harpagon, że jak obrońca się na nim powiesił, żeby go powstrzymać, to on i tak biegł z nim, takie miał zdrowie. Nie walił się od razu na ziemię, nie udawał, nie płakał – tak Joachima Marxa opisuje były bramkarz Ruchu Chorzów, Henryk Pietrek. Historię legendarnego napastnika Niebieskich opisał Paweł Czado w książce „Asiu. Joachim Marx. Biografia”.

Łączy nas piłka
Joachim marx

Ruch Chorzów pod koniec lat 60. to mocna ekipa. Posiadający rzeszę wiernych kibiców klub marzy, żeby znaczyć tyle, co w latach 30., czyli w czasach Ernesta Wilimowskiego, czy w latach 50., czyli w latach Gerarda Cieślika. W okresie, gdy do zbiorowej kibicowskiej wyobraźni w Polsce przemawiają przede wszystkim Górnik i Legia, w zasadzie tylko Ruch potrafi przeciwstawić się ich dominacji. Od połowy lat 60. do połowy lat 70. Niebiescy trzykrotnie potrafią przełamać zabrzańsko-warszawską hegemonię i zdobyć mistrzostwo Polski. Ważną cegiełkę dokłada do tego Joachim Marx.

NAMÓWIONY NA RUCH

– Do Ruchu trafiłem dzięki namowom Antoniego Piechniczka – przyznaje Marx. Późniejszy selekcjoner gra wtedy w swoim ukochanym klubie na środku obrony. – Na zgrupowaniu reprezentacji przed meczem z Bułgarią Antek zaczął mnie przekonywać, że świetnie sprawdził bym się w Ruchu. Opowiadał o klubie, widziałem, że mu zależy, bym ich wzmocnił. Widziałem, że mnie ceni jako napastnika – wspomina Marx.

Antoni Piechniczek: – Widziałem, jaki poziom Joachim prezentuje w Gwardii. Owszem, my mieliśmy w tym czasie dobry atak. Na lewym skrzydle Fabera, w środku Hermana, a na prawym skrzydle naprzemiennie występowali Gomoluch albo Bon. Ale nie miałem wątpliwości, że ktoś taki jak Marx bardzo by się nam przydał! Przekonałem go chyba tym, że w Ruchu, który był silną drużyną, będzie mu łatwiej zdobyć pewne miejsce niż w Górniku. Tam na środku ataku musiałby rywalizować z kimś takim jak Lubański. Mówiłem mu: „Jeśli godziłbyś się być w Górniku rezerwowym, to twoja sprawa, ale w Ruchu byś grał”.

Argumenty Piechniczka są mocne. Napastnik je przyjmuje i zgadza się na przejście do Chorzowa. W tym czasie, widząc, co się dzieje, jeszcze raz zgłasza się Górnik. – Było już jednak za późno, wcześniej dałem słowo Ruchowi – opowiada Marx. – Zostałem na Cichej bardzo dobrze przyjęty, zarówno przez działaczy oraz kibiców, jak i kolegów z drużyny. Z niektórymi z nich trenowałem już wspólnie wcześniej, zanim zaczął się sezon. To dlatego, że kiedy wróciłem na Śląsk, od razu pojechałem na Ruch. Niektórzy zawodnicy już tam byli i przygotowywali się sami, przed rozpoczęciem wspólnych treningów – wspomina piłkarz.

BOSS

Piłkarz poznaje Ryszarda Trzcionkę, ówczesnego podsekretarza stanu Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego, czyli właściwie wiceministra hutnictwa. Ten inżynier metalurg okazuje się wizjonerem. Świetnie umocowany w partii jako sekretarz ekonomiczny Komitetu Wojewódzkiego PZPR, wie, jak zapewnić Ruchowi siłę, czyli pieniądze. Za jego czasów nie ma z nimi kłopotów, choć chorzowski klub z reguły z bogactwem się nie obnosi. Trzcionka dba o klub, dba o bazę, dba o transfery. Działa szybko i skutecznie. Lubi konkret.

Trzcionka nie ma czasu siedzieć w klubie bez przerwy, to raczej odskocznia od codziennych zajęć ministra. Kiedy anonsuje przyjazd – a przyjeżdża na Cichą czarnym mercedesem – już przy bramie zawsze czeka na niego wiceprezes Alojzy Dzielong, człowiek o fenomenalnych zdolnościach organizacyjnych, który rewelacyjnie sprawdza się również przy kaperowaniu zawodników. Wie o wszystkim, co się dzieje w klubie, doskonale zna także zwyczaje bossa. W kieszeni ma zawsze paczkę gum do żucia – „donaldów”, które wówczas można kupić tylko w Pewexie. Trzcionka je uwielbia.

W klubie może liczyć na pomoc masażysty. Trzcionkę prześladują czasem bóle głowy, więc klubowy specjalista, który uczył się akupunktury w Chinach, masuje mu skronie. To przynosi prezesowi ulgę. Zazwyczaj jest bardzo nerwowy, ale po tych seansach milknie, wygląda na lekko oszołomionego. A Marxa Trzcionka szybko polubi, docenia klasę napastnika. Działacze to zauważają.

WYMIANA

9 lipca 1969 roku w katowickim „Sporcie” ukazuje się krótka notka pod tytułem Marks w Ruchu? (tak wówczas zapisywano jego nazwisko w polskiej prasie). „Kursujące od pewnego czasu pogłoski o zmianie barw klubowych Joachima Marksa, króla strzelców drugoligowych, znalazły potwierdzenie. Marks przebywa już na Śląsku i wiele wskazuje, że zamierza występować w barwach Ruchu. A co na to Gwardia? Władze stołecznego klubu nie podjęły dotychczas żadnej decyzji. Dopiero w dniu 16 bieżącego miesiąca będzie rozpatrywana sprawa ewentualnego udzielenia zwolnienia najlepszemu strzelcowi drugiej ligi. Obecnie, jak można wysondować z rozmów z działaczami Gwardii, sytuacja nie przedstawia się dla gliwiczanina zbyt korzystnie” – donosił katowicki dziennik.

Ostatecznie okazuje się jednak, że Marx niedługo później wzmacnia Ruch i Gwardia nie robi mu kłopotów. – Między klubami zapadły ustalenia, że ostatecznie przejdę do Ruchu, ale Gwardia dostanie jakiegoś zawodnika w zamian – opowiada Marx.

Joachim Marx jako piłkarz Ruchu Chorzów w 1974 r
Joachim Marx jako piłkarz Ruchu Chorzów w 1974 r

WEŹ, JA POCZEKAM

Zapada decyzja o oddaniu pochodzącego z Gliwic Edwarda Biernackiego, który rok wcześniej przyszedł do Ruchu z Piasta i zdobył miejsce w podstawowym składzie. To wychowanek klubu… milicyjnego z gliwickiej dzielnicy Wilcze Gardło. Gwardia przystaje na wymianę, bo Biernacki to przy okazji dobry piłkarz. Trzeba jeszcze tylko spytać zawodnika, czy wyraża zgodę na przejście do Warszawy. Ten nie miał nic przeciwko. Okaże się wzmocnieniem Gwardii, będzie grał w niej następne cztery lata, a potem aż sześć we francuskim Châteauroux.

Tymczasem Marx dostaje przydział na mieszkanie w Chorzowie w nowym bloku przy ulicy Gwareckiej, za koszarami. W pobliżu mieszkają inni piłkarze Ruchu: Józef Gomoluch, Edward Herman czy Henryk Pietrek. To już niedaleko Świętochłowic i Skałki, gdzie jeździli słynni na całą Polskę żużlowcy. Pietrek do dziś pamięta gest Joachima Marxa.

– Nie tylko ja, również moja żona Gertruda. Zarówno nasza rodzina, jak i Marxów miały dostać nowe mieszkania. Ale tylko jedno było gotowe, kolejne dopiero dobudowywali. Asiu przyszedł do mnie i powiedział: „Heniek, jesteś ode mnie starszy, weź to mieszkanie. Ja poczekam na to drugie”. Taki z niego człowiek, nie każdy zdecydowałby się na taki gest – podkreśla były bramkarz Ruchu.

Po roku Marxowie przeprowadzają się bliżej stadionu, na osiedle 25-lecia PRL w Chorzowie-Batorym (dziś to osiedle Czempiela), do ładnego trzypokojowego mieszkania na drugim piętrze. – Tu mieliśmy balkon – przypomina sobie piłkarz.

„Wydaje się, że Ruch będzie bardzo groźny. Wzmocniony Jerzym Wyrobkiem i Joachimem Marxem powinien odegrać czołową rolę w mistrzostwach” – przewiduje na łamach prasy legionista Jacek Gmoch, który po złamaniu nogi w meczu z drużyną czytelników „Expressu Wieczornego” zapowiada, że jeszcze wróci na boisko. Rekonwalescencja jednak się przedłuża, w jej ramach obrońca gra w tenisa na kortach Legii, ale ciągle kuleje i już nic z tego nie będzie. Ostatecznie zakończy karierę zawodnika.

ASIU

Kiedy Joachim Marx przychodzi do Ruchu, zmienia mu się… ksywka. – W każdym klubie nazywali mnie inaczej. W Gliwicach, na placu, w Sośnicy i w GKS wołali na mnie, choćby trener Jerzy Cich, „Achim”. W Gwardii nazwali mnie „Joasiem”. Z kolei w Ruchu nie wołali na mnie inaczej jak „Asiu” i… tak już zostało! Pierwszy nazwał mnie tak trener Tadeusz Foryś – wspomina Marx.

Foryś to niezwykła postać polskiego futbolu. Już przed wojną pracuje w PZPN, podczas mistrzostw świata w 1938 roku jest w sztabie Józefa Kałuży. Po wojnie, kiedy reprezentację Polski prowadzą w duchu komunistycznym kapitanaty, a nie pojedynczy trenerzy [lata 1947–1966 – przyp. aut.], znajduje w nich miejsce, choć zdarza mu się również prowadzić reprezentację samodzielnie. Trenuje też wiele klubów. Foryś pojawi się na Cichej pół roku później niż Marx.

– Znał mnie jeszcze z juniorskich czasów, kiedy jeździłem na obozy do Warszawy, był tam głównym koordynatorem – wspomina Marx.

POLITYKA WPŁYWA NA FUTBOL

Do jakiej drużyny trafia Marx? Do… świetnej! W 1968 roku, kiedy powoli kończy grę w Gwardii, Niebiescy zdobywają akurat dziesiąty tytuł mistrza Polski w historii. To znakomita ekipa, robiąca wrażenie na przeciwnikach i publiczności – chorzowianie grają widowiskowo i skutecznie. Być może również już w latach 60. staliby się drużyną eksportową, jak Górnik i Legia, ale… mają pecha. Akurat, kiedy zdobywają mistrzostwo, napięta sytuacja polityczna sprawia, że nie mogą wystartować w Pucharze Europy.

Tak się składa, że właśnie wtedy dochodzi do interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, polska armia bierze udział w rozpoczętej w drugiej połowie sierpnia 1968 roku operacji Dunaj. UEFA ze względów bezpieczeństwa nakazuje powtórne losowanie, tak by kluby z krajów bloku socjalistycznego grały ze sobą, nie jechały na Zachód. Ruch, który ma pierwotnie zmierzyć się z AS Saint-Étienne, trafia ostatecznie na Dynamo Kijów. Kraje demokracji ludowej protestują, są jednak bezsilne. Wycofują więc drużyny z udziału w pucharach, a Ruch traci szansę.

POTRAFI DOSTOSOWAĆ SIĘ DO KAŻDEJ SYTUACJI

Wejście Joachima Marxa do zespołu jest bezbolesne. Antoni Piechniczek: – My, piłkarze, od razu go zaakceptowaliśmy, bo wiedzieliśmy doskonale, kim jest i co może jako piłkarz wnieść do Ruchu. Zdawaliśmy sobie sprawę, że z nim będziemy po prostu silniejsi jako drużyna. Działacze spełnili wszystkie jego oczekiwania mieszkaniowe i socjalne. Mógł skupić się na grze. Daj Boże, żeby każdy miał takie wejście do drużyny jak Asiu Marx w Ruchu.

Marx nie ma kłopotów z wywalczeniem miejsca w podstawowym składzie. W pierwszym sezonie gry na Cichej (1969/70) w 24 ligowych meczach zdobywa osiem goli. Dobrze współpracuje z partnerami w ataku.

– Jako człowiek był otwarty, szczery. Potrafił dostosować się do każdej sytuacji. Wiadomo, że Ruch, jak każda drużyna, składał się z ludzi o różnych charakterach. Byli tam Bula czy Gomoluch, czyli ludzie bardzo bezpośredni. Byli jednak i tacy, których należało do siebie przekonać, mam na myśli choćby Antka Nierobę, Gienka Fabera czy Edka Hermana – opowiada Antoni Piechniczek. Od razu dodaje, że Marx nie ma konfliktowego charakteru.

– Zresztą ten wychodzi zazwyczaj, gdy się nie gra, a Asiu wywalczył sobie pewne miejsce w zespole. Kiedy był zdrowy, grał zawsze, szybko stał się pierwszoplanowym napastnikiem Ruchu – mówi Antoni Piechniczek.

NIE PŁACZE, LECZ WALCZY

Koledzy, z którymi Marx gra w Ruchu, do dziś wysoko oceniają go jako piłkarza. Piechniczek: – Jako zawodnika ceniłem go za to, że nie bał się podejmować walki z obrońcami. Był dobrze zbudowany, przygotowany pod względem fizycznym, twardo stojący na nogach. Nie wyglądało to tak, że dał się wyciąć i było po wszystkim. Miał inny styl niż Gienek Faber, który w widowiskowy sposób potrafił uciec na skrzydle z piłką i nikt nie potrafił go dogonić. Asiu umiał walczyć o piłkę na środku z obrońcami. Do tego nie był płaczkiem. Potrafił się zastawić i odegrać. Miał smykałkę do strzelania goli.

Bramkarz Henryk Pietrek:

– To był taki harpagon, że jak obrońca się na nim powiesił, żeby go powstrzymać, to on i tak biegł z nim, takie miał zdrowie. Nie walił się od razu na ziemię, nie udawał, nie płakał. Taki napastnik jak Marx pasowałby chyba każdemu trenerowi. Poza tym miał tę cenną umiejętność, że potrafił ze szkoleniowcami rozmawiać. Oczywiście żadnych śmichów-chichów z jego strony nie było, ale potrafił skrócić dystans, dyskutować z nimi jak równy z równym. A jako człowiek dał się lubić. Był bezpośredni, potrafił sprawić, że w szatni każdy się śmiał. Z kibicami też pogadał, nigdy się nie wywyższał.

Następca Pietrka w bramce, Piotr Czaja: – Asiu poza boiskiem rzeczywiście lubił żartować. Na boisku był ambitny, pracowity, szybki i miał silny strzał. Zdążyłem się o tym przekonać. Umiał uciec obrońcy, kiwnąć w szesnastce i strzelić. Był skuteczny, kupę bramek przecież zdobył w tej lidze.

WIEDZIAŁEM, JAK SIĘ MOŻE CZUĆ

9 sierpnia 1969 roku, w pierwszej kolejce nowego sezonu, Ruch gra na wyjeździe z wicemistrzem Polski. Debiut od razu o najwyższej skali trudności: ligowy mecz z Górnikiem w Zabrzu! – Dobrze pamiętam tamten dzień. Rozegrałem całe spotkanie jako środkowy napastnik. Pierwszy raz przyjechałem na Roosevelta z innym klubem niż Gwardia. A przecież niewiele wcześniej wydawało się, że będę grał w Górniku. Pamiętam, że otwarcie nowego sezonu było bardzo uroczyste. Tłumy na trybunach [ponad 30 tysięcy ludzi – przyp. aut.], przygrywa górnicza orkiestra – opowiada Marx.

Przed meczem się denerwuje, chce dobrze wypaść. – To były moje pierwsze Wielkie Derby Śląska. Znałem rywali, pragnąłem się pokazać, nie chciałem tego zepsuć – wspomina po latach. Jego stan zauważa Henryk Pietrek, w autobusie wiozącym piłkarzy na mecz do Zabrza siedzą razem. Bramkarz wspiera kolegę, nie chce, żeby się stresował. Klaruje mu, że będzie dobrze.

– Zachowałem się tak dlatego, że sam dobrze pamiętałem, jak to jest grać pierwszy mecz w nowej drużynie, w dodatku takiej jak Ruch. Doskonale wiedziałem, jak Asiu, trochę młodszy ode mnie, mógł się wtedy czuć. Jestem wychowankiem Konstalu Chorzów, kiedy w 1961 roku przychodziłem jako 19-latek do Ruchu, to wszystkim piłkarzom w szatni mówiłem „proszę pana” – wspomina bramkarz. Pierwszym bramkarzem był wtedy 15 lat ode mnie starszy Ryszard „Pingol” Wyrobek, jeden z symboli tego klubu [grający w Ruchu przez 17 lat, od 1945 roku, czterokrotny mistrz Polski – przyp. aut.]. A na obronie same tuzy: też o wiele starsi Eugeniusz Pohl, Mieczysław Siemierski i Zygmunt Pieda [pierwsi dwaj trzy razy z Ruchem byli mistrzami Polski, a trzeci dwukrotnie – przyp. aut.].

Pietrek jak na bramkarza nie jest rosły, ale wyróżnia się sprawnością i refleksem. Jeszcze jako nastolatka chce go Górnik Wałbrzych. Chłopak jedzie tam na tydzień, ale wtedy do rodziców Pietrka zgłasza się Alojzy Dzielong z Ruchu. Wiadomo, jak to się kończy: młodziak trafia na Cichą. – Nie mogło być inaczej, choć Ruch płacił znacznie mniej niż Górnik – wspomina Pietrek.

Do dziś pamięta ligowy debiut w meczu z Cracovią. – Trener Sándor Tátrai postanowił, że będę bronił ja, a nie Ryszard Wyrobek. Mówił mieszanką kilku języków. „Henryk, nie bojsia”, powiedział do mnie. Na początku meczu jeden z naszych obrońców dostał piłkę i nawet nie patrzył, gdzie stoję. Stwierdził tylko: „Masz”. A piłka zatrzymała się w błocie, przejął ją Hausner z Cracovii. Rzuciłem się do przodu, ale rywal mnie minął i strzelił gola. Przegrywaliśmy 0:1. W przerwie starsi mówią: „Ależ trenerze, tak nie może być, tu przecież siedzi dobry bramkarz”. Ale Tátrai nie dał się przekonać. „Nie, młody będzie bronił do końca”. Wystawił mnie na drugą połowę. Dostałem skrzydeł, wygraliśmy 4:1. Wszedłem do bramki na stałe.

COŚ TY, SYNEK, ZROBIŁ?!

W Zabrzu, przed debiutem Marxa, wychodzą na murawę prezesi obu klubów: Ryszard Trzcionka z Ruchu i Eryk Wyra z Górnika. Obaj to niezwykłe osobowości, twórcy potęgi klubów, którymi rządzą. Przedstawiają sobie stojących w rzędzie zawodników własnych drużyn.

Marx: – Kiedy doszli do mnie, Wyra spojrzał na Trzcionkę i mówi do niego: „Tego zawodnika akurat nie musisz mi przedstawiać”. A do mnie: „Coś ty, kurwa, synek, zrobił?!”. Zaskoczony piłkarz tylko się uśmiecha, nie wie, co odpowiedzieć. Koledzy z drużyny słyszą te słowa, prezesi idą dalej.

To dla Ruchu ważny mecz. Do tego tak się składa, że w jednym spotkaniu debiutują dwaj ważni potem zawodnicy Niebieskich. – Pierwszy raz zagrał wtedy również Jurek Wyrobek – wspomina Marx. Syn „Pingola”, wychowanek Stadionu Śląskiego, debiutuje w lidze jako nastolatek w Zagłębiu Wałbrzych. Sprawdza się tam i po dwóch sezonach z radością przychodzi do Ruchu, klubu swego ojca.

NA DRODZE STAJE HUBERT KOSTKA

Wyrobek junior ma pecha – w debiutanckim meczu gra na środku obrony i… strzela gola samobójczego. Marx ma okazję, żeby wyrównać. – Miałem fantastyczną szansę z pięciu metrów, ale Hubert Kostka świetnie mnie wtedy wyczuł. Po strzale któregoś z kolegów odbił piłkę na bok. Dobijałem, chciałem mu strzelić po ziemi. Byłem pewny, że padnie gol, bramka wydawała się pusta, a Kostka jakimś cudem zdołał się jeszcze przekręcić w drugą stronę i obronić. Złapał piłkę tuż przed linią – relacjonuje z uznaniem Marx. – Byłem niezadowolony, bo wcześniej w każdym debiucie w nowym miejscu strzelałem gole. Tym razem się nie udało.

Hubert Kostka wyraża się o Marxie z uznaniem:

– Miał zalety typowego środkowego napastnika: ciąg na bramkę, potrafił przedrzeć się przez defensywę przeciwnika, uwolnić się od pilnującego go obrońcy. Poza tym nie marudził, nie narzekał na kolegów, że podają mu piłkę górą zamiast dołem… Zajmował się przede wszystkim grą. Miał do piłki dobry charakter, potrafił znaleźć się w każdym towarzystwie.

NA KAŻDY TEMAT

Zygfryd Szołtysik rzadko rozdaje pochwały. – Achim w Ruchu grał bardzo dobrze, zdobywał bramki… No i zawsze był świetnym kolegą. Nie miało znaczenia, że on był z Ruchu, a my z Górnika. Z nim zawsze można było się pośmiać i tak zwyczajnie pogadać, na każdy temat – mówi Szołtysik.

Ruch ostatecznie remisuje tamten mecz 1:1, bo pięć minut przed końcem gola dla chorzowian z rzutu karnego strzela Bronisław Bula. To świetny pomocnik, talent nie mniejszy niż Kazimierz Deyna, w przyszłości jego współpraca z Marxem na boisku będzie się układać znakomicie.

Marx: – Po meczu cieszyliśmy się z tego remisu i trochę naśmiewaliśmy z Jurka Wyrobka. Ja nie, bo przecież nie wykorzystałem idealnej okazji, ale koledzy nie hamowali się w szyderstwie. Dokuczali mu: „Jurek, jak tak dalej pójdzie, to zostaniesz królem strzelców”.

Henryk Latocha, w Górniku specjalista od krycia groźnych napastników rywali, grał wtedy przeciwko Joachimowi Marxowi. – Pilnowałem Marxa nie raz i nie dwa. Łatwo nie było, bo potrafił grać w piłkę. Był typowym środkowym napastnikiem, potrafił przyjąć, odwrócić się z piłką i strzelić – przyznaje obrońca Górnika.

Ciekawe, że przeciwko Latosze lubił grać inny napastnik Ruchu, skrzydłowy Eugeniusz Faber. Z zasadniczego, choć dość zaskakującego powodu – otóż Latocha interweniował bardzo czysto, nie uciekał się do fauli. – Ty jeden, Heniek, w polskiej lidze nigdy mnie nie kopiesz – mówił ze śmiechem „Ojga”. – To Géza Kalocsay mnie tak nauczył. Najważniejsze u niego było wyjść przed rywala w najbardziej właściwym momencie i wybić piłkę, a nie kopać po nogach – mówi Latocha.

BRAWO PANOWIE, FAIR PLAY

W drugim meczu Ruch spotyka się z Gwardią. Marx w tym meczu nie gra. – Edek Biernacki też z Gwardią nie wystąpił. Kluby się umówiły, że w spotkaniach między nimi obaj nie zagramy. Edek przyjechał i razem siedzieliśmy na trybunie. Na tym spotkaniu był też Ryszard Koncewicz. Gdy nas zobaczył, powiedział: „Brawo, panowie. Dobrą decyzję żeście podjęli: fair play” – wspomina Marx.

Chorzowskiej publiczności prezentuje się dopiero w czwartej kolejce. To udany debiut na Cichej. Ruch pokonuje 2:0 dotychczasowego lidera, Pogoń Szczecin. Niebiescy prowadzą samodzielnie w tabeli, a Marx zdobywa pierwszą bramkę – pięć minut po przerwie po rzucie rożnym egzekwowanym przez Gomolucha strzałem głową lobuje szczecińskiego bramkarza Wojciecha Frączczaka. To w Szczecinie człowiek instytucja, rozgrywa dla Pogoni ponad 200 ligowych meczów, a potem szkoli bramkarzy; jego uczniami są między innymi późniejsi reprezentanci Polski, Marek Szczech i Radosław Majdan. Trafienie Marxa fetuje wypełniony stadion, na Cichą przychodzi tego dnia niemal 30 tysięcy widzów.

Zaraz potem jest ligowa przerwa i Marx gra ważne spotkanie z Holandią w eliminacjach mistrzostw świata. Dziś uznaje go za swój najbardziej pamiętny mecz w reprezentacji.

Paweł Czado: "Asiu. Joachim Marx. Biografia" (Wydawnictwo SQN)

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa SQN publikujemy obszerny fragment książki „Asiu. Joachim Marx. Biografia”, której autorem jest Paweł Czado. Opisuje ona początki kariery napastnika w Ruchu Chorzów, do którego trafił w 1969 r. Szybko stał się najskuteczniejszym napastnikiem legendarnej drużyny Ruchu Chorzów z lat 70. XX w., którą do wielkich sukcesów doprowadził trener Michal Vičan.

Biografia Joachima Marxa jednej z legend Ruchu Chorzów

Może Cię zainteresować:

Na jednym podwórku piłkę kopali Lubański i On. Biografia Joachima Marxa, jednej z legend Ruchu Chorzów

Autor: Maciej Poloczek

26/10/2023

Co z obiecanymi 100 mln zł na stadion Ruchu Chorzów

Może Cię zainteresować:

Co ze 100 mln zł na stadion Ruchu Chorzów? Miały być „praktycznie wkrótce”, na razie są „zabezpieczone”

Autor: Maciej Poloczek

10/11/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon