Pisząc o absurdach i paradoksach Chorzowa trzeba zacząć od jego nazwy. Co z nią nie tak? To nazwa wsi, a nie miasta! Ten miejski ośrodek powstał jako Königshütte. W czerwcu 1922 r. nazwę spolszczono na Królewską Hutę. Jednak dwanaście lat później do miasta włączono wieś Chorzów i nazwę wsi nadano miastu. Dlaczego?
Polskim, sanacyjnym władzom nie w smak była Królewska Huta, bo wiadomo, że nazwa nie odnosiła się do żadnego polskiego króla, a pruskiego. Ot, polonizowanie przestrzeni publicznej na Górnym Śląsku. W dodatku w słowie Chorzów można zrobić aż cztery błędy i zapisać je tak: Hożuf. Czy jest jakieś miasto, w którego nazwie można zrobić więcej błędów?
Chorzów ma rynek, ale nie do końca
Sercem każdego (prawie każdego) miasta jest rynek. Chorzów także ma swój rynek, choć nie do końca. Ponad czterdzieści lat temu przecięła go bowiem estakada. Jest to chyba jedyne miasto na świecie, które może się „poszczycić” taką budowlą, w takim miejscu. I to jest największy absurd i to nie tylko na skalę Chorzowa. Zaś złośliwi mówią, że w Chorzowie nawet na rynku można się poczuć jak pod mostem.
Za to tuż obok rynku (na Placu Hutników) jest w Chorzowie tężnia solankowa. Tak, w centrum miasta. Tuż obok ruchliwej drogi krajowej, która biegnie estakadą nad rynkiem. Choć mogło być jeszcze ciekawiej. Wcześniej były bowiem plany, by taką tężnie postawić na samym rynku przy estakadzie. Miała ona przypominać kształtem wielki komin i pewnie sprawnie zasysałaby spaliny z samochodów jadących estakadą.