Królewska Huta 1871: Śląska Komuna Paryska. Wielki bunt robotników na pruskim Śląsku

Jeden z największych buntów robotniczych na pruskim Śląsku wstrząsnął Królewską Hutą (dzisiejszy Chorzów) w 1871 roku. To właśnie wtedy po raz pierwszy na ziemiach należących do współczesnej Polski czerwień stała się symbolem walczących robotników. M.in. tę historię zawarł w swojej nowej książce chorzowianin Dariusz Zalega, dziennikarz, filmowiec, historyk, badacz robotniczej historii Śląska. Książka "Bez pana i plebana. 111 gawęd z ludowej historii Polski" ukaże się na przełomie kwietnia i maja 2021.

Krolewska huta


Rok 1871 przeszedł do historii: po zwycięstwie „krwią i żelazem” nad Francją kanclerz Prus Otto von Bismarck zjednoczył Niemcy jako cesarstwo, a w Paryżu doszło do wybuchu rewolucji, znanej jako Komuna Paryska. Tymczasem walczących w armii pruskiej śląskich górników czekał gorzki powrót do domu.

Volkmar Meitzen, dyrektor kopalni Król w Królewskiej Hucie, praktycznie kontrolujący zresztą całe miasto, zarządził wprowadzenie w kopalniach specjalnych znaczków, tzw. marek kontrolnych. Mieli je otrzymywać robotnicy przy wjeździe do pracy, a zwracać - po opuszczaniu szybu. Górnicy zaprotestowali, obawiając się, że jest to pretekst do wydłużenia czasu pracy i wzmożenia kontroli. Zarząd zagroził zwolnieniem opornych i wyznaczył sobotę 24 czerwca jako ostatni dzień na złożenie podpisów pod zgodą.

Jak górnicy nie posłuchali Karola Miarki

W niedzielę sprawę omawiano na spotkaniu w polskim Kasynie Katolickim w Królewskiej Hucie, gdzie Karol Miarka tłumaczył robotnikom, że marki zwiększają ich bezpieczeństwo, i ostrzegał przed oporem. Na łamach wydawanego przez niego pisma „Katolik” pisano zresztą, że „sarkania, szemrania, bunty i rewolucje to do niczego nie prowadzi”. Górnicy jednak nie posłuchali.

W poniedziałek 26 czerwca nie zjechali na dół pracownicy szybów Erbreich I i II. Wkrótce dołączyło do nich 500-600 górników z szybów Krug i Harnisch. Na czele pochodu szedł Wojciech (Adalbert) Ryba, niosąc na kiju czerwoną chustę. Kolor ten kojarzył mu się z buntem robotników, który mógł obserwować w Paryżu, gdy służył w pruskiej armii.

Listę postulatów w formie prośby górników do króla Prus zredagował, między pierwszym a drugim dniem strajku, Miarka, którego o to poproszono. Pisał, że robotnicy nie rozumieją potrzeby wprowadzenia marek kontrolnych, a ponadto „proszą najuniżeniej” o podwyżkę płac o jedną trzecią. W petycji skarżono się: „jesteśmy nie tylko wystawieni na stałe niebezpieczeństwo utraty życia i różnych innych nieszczęśliwych wypadków, które określoną ilość z nas oddają w ofiarę grobom, ale także musimy wcześniej niż robotnicy innych zawodów umierać”.

Buntownicy z kilofami, pałkami i rurami żelaznymi w ręce

Następnego dnia rano w całej kopalni rozległy się nawoływania do strajku. W tej sytuacji dyrektor Meitzen zażądał przedłożenia sobie życzeń pracowników. Około 9 rano duże grupy robotników zaczęły pojawiać się na ulicach miasta, by zgromadzić się w końcu przed budynkiem Inspekcji Górniczej na rynku. Wydawało się, że wystąpienie Meitzena uspokoi sytuację, jednak gdy po nim zaczął przemawiać nielubiany burmistrz Götz, w stronę oficjeli poleciały kamienie. Ledwo udało im się schronić przed tłumem w piwnicach budynku. Według raportu przedstawionego królowi „buntownicy w części byli zaopatrzeni w niebezpieczne dla życia kilofy, pałki, także rury żelazne i części maszyn”.

Górnicy zdemolowali posterunek policji. Znajdujące się w jego sąsiedztwie piekarnie zostały siłą otwarte, a ludzie dzielili się chlebem. Zaczęli plądrować sklepy, wyrzucając na ulice towary, które kobiety i dzieci zabierały do domów. Górnik Ranik w zdobytej na wojnie francusko-pruskiej czerwonej czapce na głowie rozrzucał na ulicach zapiski z zadłużeniem rodzin górniczych.

Dopiero wieczorem szarże śląskich ułanów z Gliwic rozproszyły robotników zgromadzonych na rynku. Niektórzy z nich bronili się w bocznych ulicach, rzucając w żołnierzy kamieniami. Kilku robotników zostało lekko rannych, a około 50 uwięziono. Wojsko miało wsparcie lokalnych mieszczan. Zaatakowali oni uciekających górników przy pomocy kijów, raniąc kolejnych kilkudziesięciu z nich. Być może, aby odeprzeć ewentualne zarzuty władz, Karol Miarka pisał: „Redaktor Katolika (czyli on - przyp. Dariusza Zalegi) zbierał członków Polskiego Kółka, aby uderzyć na łajdaków i rozpędzić gawiedź, lecz mało znalazł członków”.

Po tym buncie wojsko stacjonowało w Królewskiej Hucie aż przez 10 lat

Nad ranem 29 czerwca do Królewskiej Huty wkroczyło 550 żołnierzy dwóch kompanii śląskich grenadierów 10. pułku z Koźla. Po dwóch dniach łapanek odesłano do Bytomia 136 uczestników zajść i wprowadzono w mieście trwający do 15 sierpnia stan oblężenia. Wojsko stacjonowało w Królewskiej Hucie jeszcze przez 10 lat, aż do 1881 roku.

Berlin mógł odetchnąć z ulgą. Jednak już dwa lata później wybuchł pierwszy na obecnych ziemiach polskich strajk okupacyjny – w kopalni Szarlej w Bytomiu. Warto podkreślić kontekst tych wydarzeń – zaledwie miesiąc przed wydarzeniami w Królewskiej Hucie padły ostatnie barykady komunardów w Paryżu. Widmo Komuny Paryskiej krążyło więc nad głowami wystraszonych urzędników pruskich i mieszczan.

Nowa książka Dariusza Zalegi

Dariusz Zalega w swojej najnowszej książce żongluje opowieściami rozgrywającymi się na przestrzeni od XVI wieku po 1945 rok. Na pierwszy plan wychodzą w nich zapomniane postaci, miejsca i wydarzenia, które – choć pozornie lokalne – wpłynęły na historię nie tylko Górnego Śląska. To nie tylko narracja o buntach i strajkach, lecz także (a nawet przede wszystkim) hołd dla Ślązaków i Ślązaczek, którzy nie zginali karku". Patronat medialny: Tok FM oraz TVP Historia. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa RM. Dariusz Zalega jest też autorem książki "Śląsk zbuntowany".

Subskrybuj chorzowski.pl

google news icon